Osoba czysta nie jest zatem osobą sztywną, pozbawioną uczuć czy niezdolną do nawiązania głębokich relacji, nawet emocjonalnych, z ludźmi, ale wręcz przeciwnie, zdolną do interakcji, współczucia i czułości. I należy zauważyć, że w tym sensie czystość jest cnotą proponowaną każdemu, także osobom pozostającym w związku małżeńskim: w istocie nie jest to, jak mogłoby się wydawać, brak stosunków seksualnych, ale przeżywanie miłości w sposób w pełni i prawdziwie ludzki, i to tak się nazywamy, niezależnie od tego, czy jesteśmy małżeństwem, czy nie. Dlatego ważne jest, aby para nie zamykała się we własnym kręgu: miłość między dwojgiem ludzi powinna być także w stanie pobudzać otwartość na innych spoza własnej rodziny. W tym sensie naturalnym ujściem ludzkiej miłości są dzieci. Jak już widzieliśmy, rozważając czwarte przykazanie, fakt, że wszyscy jesteśmy ojcami lub matkami, nie oznacza, że wszyscy jesteśmy dobrymi ojcami lub matkami: ojcostwo lub macierzyństwo nie jest tylko faktem naturalnym. Rodzicielstwo, bycie fizycznie lub biologicznie ojcami lub matkami niekoniecznie czyni nas prawdziwymi, czyli dobrymi ojcami lub matkami, ale musimy się nauczyć, jak nimi być. Podobnie fakt, że jesteśmy seksualni, czyli fizycznie zdolni do reprodukcji, nie czyni nas automatycznie ludźmi zdolnymi do miłości lub prawdziwą parą. Możemy być usatysfakcjonowani lub zredukowani do wyglądu.
Bycie mężem i żoną jest jak bycie księdzem: nie możesz udawać, że jesteś nim, ale albo nim jesteś, albo nie. W tym sensie akty zewnętrzne muszą wyrażać prawdę o tym, kim się jest, w przeciwnym razie są właśnie komedią, „udawaniem” bycia tym, kim się nie jest, jak gdyby można było pozbawić bycia mężem i żoną tej jedności, stabilności i wymagana przez to definitywność. W tym sensie interesujące jest zaobserwowanie hipokryzji w mówieniu o stosunkach przedmałżeńskich: nie wiadomo jeszcze, czy dojdzie do małżeństwa, a na razie są to jedynie stosunki seksualne. Co nie znaczy, że są one najgorsze czy najpoważniejsze, jakie mogą się przydarzyć w sprawach czystości, ale przynajmniej są przedwczesne i często złudne: a za złudzenia najczęściej płaci kobieta.
Małżeństwo jest trwałe nie z jakiegoś metafizycznego powodu, ale dlatego, że odpowiada to właśnie głębokiemu pragnieniu miłości, która prosi, aby było na zawsze i tylko z jednym: oczywiście rozczarowaliśmy się i nauczyliśmy się mówić, że to nieprawda, staliśmy się cyniczni. Ostatecznie konsekwencją rozwodu jest to, że uniemożliwił nam wiarę w miłość: pozostawił po sobie produkt uboczny. I widzimy to bardzo dobrze, szczególnie u młodych ludzi: trzeba mieć wielką odwagę i bardzo głęboką motywację, aby iść pod prąd. Miłość trzeba pokonać, nawet walcząc.
Małżeństwo chrześcijańskie, które ugruntowało się dopiero na przestrzeni wieków i sprzeciwia się zwyczajom poprzednich społeczeństw pogańskich, właśnie ze względu na swój charakter definitywności i wolności dla obojga małżonków, a nie tylko dla mężczyzny, oraz ze względu na ochronę potomstwa powstałego z uwolniło kobiety od bycia obiektem męskiej władzy, najpierw ojcowskiej, a potem małżeńskiej. Wspólne pożycie przenosi Cię w czasy poprzedzające te podboje i przywraca związek pary do kaprysu i siły. Z drugiej strony smutno jest widzieć, że wiele osób żyje razem nie ze złośliwości lub dlatego, że są świadomi tego, co powiedzieliśmy, ale po prostu z powodu rozczarowania lub smutku: jak możemy dziś wierzyć w stabilną miłość? Ostatecznie wiele osób nie zawiera związku małżeńskiego ze strachu i w pewnym sensie jest to zrozumiałe. Zadaniem Kościoła, czyli chrześcijańskich małżonków, jest pokazanie, że ludzkie pragnienie prawdziwej, trwałej i owocnej miłości jest wciąż i zawsze, mimo wszystko, możliwe.