autorstwa Giulii Facchini Martini
Drogi wujku, wujku, jak lubiłem Cię nazywać w ostatnich latach, kiedy choroba rozwiała Twoją wrodzoną skromność wobec okazywania uczuć: to jest moje ostatnie, intymne pożegnanie.
Czuję to. Chcesz, żebyśmy porozmawiali o agonii, zmaganiu się ze śmiercią, o znaczeniu dobrej śmierci.
Śmierć jest z pewnością krokiem nieuniknionym dla każdego z nas, podobnie jak narodziny i tak jak ciąża każdego dnia daje nowe, drobne oznaki kształtowania się życia, tak i śmierć często zapowiada się z daleka. Ty także czułeś, że to się zbliża i powtarzałeś nam to do tego stopnia, że z tego powodu czasami czule Ci dokuczaliśmy. Potem nasiliły się trudności fizyczne, z trudem przełykałeś i dlatego jadłeś coraz mniej. Bałeś się nie samej śmierci, ale aktu umierania, przemijania i wszystkiego, co je poprzedza. Bałeś się, a przede wszystkim bałeś się utraty kontroli nad swoim ciałem, uduszenia się na śmierć. Gdyby można było dzisiaj użyć ludzkich słów, myślę, że poradzilibyście nam, abyśmy rozmawiali z pacjentem o jego śmierci, dzielili się jego obawami, słuchali jego życzeń bez strachu i hipokryzji. Mając wspólną świadomość, że zbliża się moment, w którym nie będziesz już w stanie tego znieść, poprosiłeś o uśpienie. Chociaż fizycznie nieprzytomny – ale postrzegałem twojego ducha jako bardzo obecnego i podatnego – agonia nie była ani łatwa, ani krótka. Niemniej jednak był to czas, który wydał mi się niezbędny zarówno dla Was, jak i dla nas, bliskich Wam osób, podobnie jak nieunikniony jest czas pracy nad nowym życiem. To czas agonii, który tak nas przeraża i jestem pewien, że chciałbyś mi o tym powiedzieć, a ja pokornie próbuję to powiedzieć za ciebie. Kluczowym elementem – zarówno dla Was, jak i dla nas – było porzucenie roszczenia o wyzdrowienie lub kontynuację życia pomimo wszystko. Powiedziałbyś: „poddaj się woli Bożej”. Ci, którzy byli z wami, głęboko poczuli potrzebę czułej obecności i byliśmy razem przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny, na zmianę trzymając cię za rękę, jak sam prosiłeś. Wierzę, że każdy mentalnie prosił Cię o przebaczenie za wszelkie niedociągnięcia i w zamian przebaczył Ci, rozpuszczając w ten sposób wszystkie negatywne emocje.
W niektórych momentach, gdy z upływem godzin twój oddech stawał się coraz krótszy i trudniejszy, a ciśnienie krwi dramatycznie spadało, miałem nadzieję, że odejdziesz; ale w nocy, podnosząc wzrok nad Twoje łóżko, napotkałem krucyfiks, który przypomniał mi, że nawet człowiek Jezus nie miał żadnej ulgi w swojej agonii.
Jednak te wspólne godziny pomiędzy ciszą i szeptami, odmawianiem różańca czy czytaniem Pisma Świętego leżącego w nogach łóżka, były dla mnie i dla nas wszystkich momentem bogactwa i głębokiego spokoju.
Stało się coś równie naturalnego i nieuniknionego, co uroczystego i tajemniczego, przed czym nie tylko ty, ale nikt z twoich najbliższych nie mógł uciec. Cisza wewnętrzna i zewnętrzna, wyważone ruchy, brak hałasów i wykrzyczanych emocji – ale przede wszystkim akceptacja i czujne oczekiwanie – były znakami rozpoznawczymi godzin spędzonych z Wami. Kiedy przyszedł ostatni oddech, poczułam – i nie jest to pierwszy raz, kiedy mi się to zdarza, gdy pomagam umierającej osobie – że coś odrywa się od ciała, że na łóżku pozostaje tylko fizyczna skorupa. Duch, prawdziwa esencja, pozostał silny, obecny, nawet jeśli nie był widoczny dla oczu. Dziękujemy Ci, Wujku, że pozwoliłeś nam być z Tobą w ostatniej chwili. Prośba: wstawiaj się, aby wszyscy, którzy pragną, mogli być blisko swoich bliskich w chwili ich odejścia i odnaleźli słodką pełnię towarzyszenia.